W I N O L O G I A |
||
o w i n o r o ś l i i w i n i e |
||
strona główna | wydarzenia | artykuły | książki | polskie wino | galeria | inne strony | o/about |
||
a r t y k u ł y | odmiany
winorośli CZAS GENETYKÓW Wojciech Bosak | 3o-01-2011
Doliny południowego Kaukazu –
ojczyzna uprawnej winorośli
Spore zamieszanie w prasie (m.in. tutaj, tutaj i tutaj)
wywołały opublikowane ostatnio wyniki badań nad
genomem winorośli, jakie przeprowadził zespół naukowców pod kierunkiem Seana
Mylesa z Uniwersytetu Cornella. Projekt ten polegał na
porównaniu ponad 1000 próbek DNA z kolekcji germplasmu winorośli
amerykańskiego Departamentu Rolnictwa, z których 950 należało do form
uprawnych Vitis
vinifera ssp. vinifera (551
z nich zidentyfikowano jako odrębne odmiany, a 399 jako klony), 59 zaś do
dzikich form tzw. winorośli leśnej (Vitis vinifera ssp. sylvestris).
Skala tych badań robi wrażenie, analizie poddano bowiem jakieś 6–7 procent z
ogólnej liczby kultywarów winorośli (zweryfikowanych lub domniemanych
odmian) odnotowanych w kolekcjach ampelograficznych na całym świecie. Przez
ten statystyczny rozmach są one niewątpliwie ważne, przede wszystkim jako
swego rodzaju podsumowanie i potwierdzenie poprzednich odkryć dotyczących
genezy i zróżnicowania odmian V.
vinifera.
Jeśli natomiast ktoś oczekiwałby tu całkowicie nowych, przełomowych odkryć w
tej dziedzinie, będzie raczej zawiedziony. Nie mówię tu bynajmniej o znaczeniu tego
eksperymentu dla postępu badań genetycznych, bo na tym się nie znam, lecz o
jego rezultatach istotnych z punktu widzenia wiedzy ampelograficznej.
Owszem, potwierdzono bardzo bliskie pokrewieństwo odmian viognier i syrah, a
także sauvignon blanc i chenin blanc, co wcześniej tylko podejrzewano, ale
dla całości obrazu jest to tylko drobny detal.
Nie
jest to w żadnym wypadku przytyk do dra Mylesa i jego współpracowników, bo
odwalili oni kawał solidnej i pewnie potrzebnej roboty. Po prostu w ciągu
ostatnich kilku lat tak intensywnie zajmowano się genetyką winorośli i
osiągnięto tak dużo w tej dziedzinie badań, że dziś już coraz trudniej jest
dokonać kolejnych, równie spektakularnych odkryć. Nie są bowiem niczym nowym
takie wnioski autorów, jak:
1)
większość uprawnych odmian V.
vinifera wykazuje
genetyczne korelacje z dzikimi winoroślami zachodniej Azji, co potwierdza
archeologiczne dowody o początkach uprawy winorośli na tamtych właśnie
obszarach (to akurat wiedzieli już starożytni, a współcześni naukowcy też
tego dowiedli, np.
tutaj);
2)
wiele odmian uprawnych z zachodniej Europy wykazuje dość bliskie związki z
lokalnymi populacjami dzikiej winorośli leśnej (mamy już na ten temat parę
wnikliwych studiów, m.in. tutaj, tutaj, tutaj i tutaj);
3)
większość uprawnych odmian winorośli jest ze sobą wzajemnie blisko
spokrewniona (to może zaskoczyć tylko nie zorientowanych w literaturze
tematu, gdyż takie pokrewieństwa dostrzegano na każdym kroku, porównując
genomy odmian winorośli, m.in. tutaj, tutaj, tutaj, i tutaj).
O
tym wszystkim sam pisałem przed
rokiem, referując najnowsze (wtedy) koncepcje na temat genezy odmian V.
vinifera.
Autorom artykułu należą się jednak duże brawa za to, jak zdołali oni przekuć
te raczej mało sensacyjne fakty w ewidentny sukces, wysnuwając na ich
podstawie chwytliwą medialnie, acz kontrowersyjną tezę. Otóż teoria ta zakłada,
że udomowienie winorośli – czyli selekcja pewnych cech użytkowych i zmiana
rozmnażania płciowego (z nasion) na wegetatywne (przez sadzonki) – stworzyło
swego rodzaju genetyczne „wąskie gardło”, przez co roślina ta utraciła wiele
ze swoich zdolności adaptacyjnych.
Zamiast bowiem przyrodzonego winorośli krzyżowania się krzewów i ciągłej
wymiany genów człowiek od setek, a może i tysięcy lat rozmnaża wegetatywnie
ciągle te same selekcje, których genom ulegał w tym czasie nieznacznym tylko
modyfikacjom w wyniku mutacji (na które zresztą winorośl jest wyjątkowo
podatna). Dopływ „świeżej krwi” do tej hermetycznej populacji uprawianej w
winnicach – w postaci krzyżówek lub sadzonek pobranych z dzikich winorośli –
był w ciągu wieków sporadyczny.
© The New York Times/PNAS
Na dowód owej nienaturalnej homogeniczności autorzy przytaczają fakt,
że trzy czwarte z badanych odmian uprawnych wykazuje bezpośrednie
pokrewieństwo co najmniej z jedną inną odmianą z tej grupy, tak że tworzą
one prawie jedną, bardzo rozgałęzioną rodzinę (co ilustruje zgrabnie
wyrysowane drzewko genealogiczne kilkudziesięciu odmian z
praojcem-traminerem w środku).
Przyznam, że precyzja tego wywodu poraziła nawet mnie, niedouczonego w
naukach ścisłych humanistę ze zdiagnozowaną skłonnością do kuhnowskiego
relatywizmu. Czy zatem powinniśmy założyć, że ludzkość jest zdegenerowana
poprzez chów wsobny, jeśli trzy czwarte z nas ma wujka, ciotkę, bratanicę,
siostrzeńca lub cioteczne rodzeństwo, a ci z kolei mają innych, równie
bliskich krewnych? Pewnie dałoby się to udowodnić.
Na
dokładkę analizowany
materiał genetyczny nie
był do końca reprezentatywny, gdyż, po pierwsze – większość badanych odmian
pochodzi z basenu Morza Śródziemnego, które nieprzerwanie od czasów
prehistorycznych aż do dziś jest ośrodkiem intensywnej wymiany ludzi, dóbr i
roślin uprawnych. A po drugie – zabrakło w tym materiale na przykład odmian z
południowego Kaukazu, które stanowią dużą liczebnie i wyróżniającą się
swoimi odrębnymi cechami grupę winorośli. Można więc było z góry spodziewać
się, że odmiany te wykażą tak bliskie pokrewieństwo, ale bynajmniej niczego
to nie dowodzi.
Choć nie stwierdzono, aby różnorodność genetyczna uprawnej formy V.
vinifera była
wyraźnie mniejsza, niż dzikiej winorośli leśnej, to jednak nasi autorzy
twierdzą, że osiem tysięcy lat wymuszonego celibatu znacznie tą roślinę
zdegenerowało i pozbawiło odporności na czyhające zewsząd patogeny. I to ma
być praprzyczyna wszelkich plag, które dotykają współczesne winnice i tego,
że zużywa się w nich tony pestycydów.
No
dobrze, to dlaczego krzewy dzikiej V.
sylvestris okazują
się równie podatne na choroby i szkodniki, skoro nikt nigdy nie przeszkadzał
im zapylać się wzajemnie i wymieniać genami? W pogoni za oryginalną tezą
autorzy jakby zapomnieli, że mączniak i filoksera, przywleczone
w połowie XIX wieku z północnej Ameryki, nie tylko pustoszyły europejskie
winnice, ale też o mało nie doprowadziły do całkowitego wyginięcia dzikiej
winorośli leśnej.
Jeśli w ogóle możemy tu mówić o jakimś genetycznym „wąskim gardle”,
to dotyczy ono całej populacji V.
vinifera – zarówno
formy uprawnej, jak i dzikiej – i nie człowiek temu winien, ale Himalaje,
pustynie Azji środkowej i mrozy Syberii. Jest to bowiem jedyny z
kilkudziesięciu gatunków rodzaju Vitis,
jaki przez setki tysięcy, a może nawet miliony lat rozwijał się w izolacji
od innych swoich krewniaków, z którymi od czasu do czasu mógłby wymienić
jakiś pyłek.
Pozostałe winorośle występują w dwóch skupiskach geograficznych – z których
każde liczy około 30 gatunków – w północnej i środkowej Ameryce oraz we
wschodnie Azji. Ta wielogatunkowa koegzystencja chyba rzeczywiście dobrze
wpłynęła na ich kondycję, gdyż gatunki te, choć na tyle blisko spokrewnione
z V.
vinifera, że mogą się z nią bez problemu krzyżować, są z reguły
znacznie bardziej odporne na różne choroby.
Uprawy rzadkich, endemicznych szczepów w górach południowo-zachodniej Gruzji
Nie
zapominajmy jednak, że sama V.
vinifera jeszcze niedawno
też
stosunkowo dobrze radziła sobie z trudami egzystencji i przed połową XIX
wieku właściwie żadne większe plagi, poza najazdami koczowników i islamem,
nie zagrażały jej uprawom. Spowodowały to dopiero choroby i szkodniki
przywleczone zza oceanu, na które roślina ta nie mogła się ewolucyjnie
uodpornić, bo nigdy wcześniej z nimi się nie zetknęła. I to zapewne jest
gwóźdź problemu, ale powtarzanie takich truizmów chyba nikogo już dzisiaj
nie interesuje.
Chcę tu zwrócić uwagę na jeszcze jedną
potencjalną przyczynę kiepskiej kondycji współczesnych upraw V. vinifera,
która jakoś umyka badaczom tego zjawiska. Otóż, gdy w połowie XIX wieku
zaczęto wprowadzać nowe sposoby uprawy winorośli – przede wszystkim
intensywne nawożenie i prowadzenie na szpalerach, co umożliwiło konną uprawę
gleby w winnicy – wielokrotnie zwiększył się przeciętny plon uzyskiwany z
pojedynczego krzewu. Potem, po nadejściu filoksery zaczęto szczepić krzewy
winorośli na podkładkach, co dodatkowo zwiększyło ich plenność.
Wcześniej renomowane winnice bordoskie dawały w
dobrych latach do dwóch ton winogron (10–15 hl wina) z jednego hektara, na
którym rosło nieraz ponad 20 tysięcy krzewów. Potem normą stało się 10 ton
(65–70 hl) a gęstość nasadzeń spadła mniej więcej trzykrotnie. W wielu innych regionach te
proporcje zmieniły się w sposób jeszcze bardziej drastyczny. Nawiasem
mówiąc, to właśnie ów gwałtowny wzrost wydajności jest najbardziej logicznym
wytłumaczeniem odmienności win przedfilokserowych, jaką raportują wybrańcy,
którym dane było zajrzeć do takich butelek.
Zwiększenie plonu z kilkunastu dekagramów do jednego, dwóch, a często więcej
kilogramów musiało odbić się na fizjologii krzewu i jego
odporność. Tym bardziej, że było to związane nie tylko z intensywnym nawożeniem
winnic, ale też nierzadko wręcz z przenoszeniem całych plantacji na żyźniejsze gleby, a
wiec w miejsca bardziej wilgotne i sprzyjające rozwojowi chorób grzybowych.
Wystarczy porównać dziewiętnastowieczne i współczesne mapy winnic (np. w
takich regionach, jak Tokaj, czy Eger), aby przekonać się o
skali tych zmian. To wszystko mogło
spowodować wzrost podatności winorośli także na niektóre patogeny
miejscowego pochodzenia, jak choćby botrytis.
Na
koniec autorzy raportu apelują, aby winogrodnicy i hodowcy wyszli poza krąg
mnożonych od stuleci klasycznych selekcji V. vinifera i rozejrzeli się za
genami warunkującymi odporność także wśród innych gatunków winorośli. Tylko
w ten sposób bowiem można będzie rozwiązać problem patologicznej wręcz
chemizacji, jaki dotyka dziś uprawy winorośli. Zużycie pestycydów w
europejskich winnicach jest w przeliczeniu na jednostkę powierzchni mniej
więcej siedmiokrotnie wyższe, niż średnia dla innych upraw! Nawet w
winnicach organicznych i biodynamicznych regularnie stosuje się opryski
preparatami siarkowymi, które wcale nie są mniej szkodliwe dla środowiska i
ludzkiego zdrowia, niż inne środki.
Już
od 150 lat hodowcy pracują nad uzyskaniem odporniejszych odmian, krzyżując
winorośle europejskie z dzikimi gatunkami amerykańskimi (np. V.
labrusca, V.
riparia, V.
rupestris, V
aestivalis,V.
cinerea i inne) i
dalekowschodnią V.
amurensis. Tym sposobem uzyskano już niejedną wcale udaną
selekcję, łącząca stosunkowo wysoką odporność z całkiem klasycznym
charakterem wina (jak choćby popularne w Polsce rondo). Jednak w świetle
osiągnięć współczesnej biologii molekularnej to wezwanie do nowych
poszukiwań nabiera zupełnie innego znaczenia, gdyż w najbliższych latach
można się spodziewać prawdziwego przełomu w takiej hodowli.
Nie
myślę tu bynajmniej o winoroślach genetycznie modyfikowanych, choć nad nimi
też się pracuje. Dzięki rozpracowaniu genomu winorośli (o czym tutaj i tutaj)
i wyodrębnieniu funkcji poszczególnych genów (w tym genów odpowiedzialnych
za odporność na choroby, patrz tutaj i tutaj)
można teraz znacznie usprawnić tradycyjną – i jak najbardziej zgodną z
naturalnymi i Boskimi prawami – metodę hodowli, polegającą na krzyżowaniu
roślin. Dotąd takie krzyżówki przypominały loterię, a hodowcy, dobierając
rośliny rodzicielskie mogli mieć tylko nadzieję, że potomstwo odziedziczy
pewne ich cechy.
Teraz, na podstawie sekwencji genomu możemy już znacznie trafniej dobierać
rodziców, tak, aby zwiększyć prawdopodobieństwo wystąpienia określonych cech
(a więc pewnych określonych genów) u potomstwa. Kolejne ułatwienie dotyczy
selekcji materiału pochodzącego z takich krzyżówek. Dotąd trzeba było przez
całe lata obserwować około setki roślin uzyskanych z każdej krzyżówki, aby
stwierdzić, czy któraś z nich w ogóle spełnia nasze oczekiwania. Teraz, gdy
tylko młode siewki wypuszczą pierwsze liście można na podstawie analizy DNA
określić sporo istotnych cech przyszłej rośliny i do dalszej obserwacji
wybrać jedynie kilka najlepiej rokujących.
Sprawdzenie nowej krzyżówki, zanim się ją wprowadzi do komercyjnej uprawy
trwało dotąd około 20–30 lat, teraz ten czas skróci się być może nawet o
połowę. Co jednak ważniejsze, dzięki bardzo wczesnej selekcji roślin
znacznie zwiększają się „moce przerobowe” instytutów zajmujących się hodowlą
nowych odmian. Korzystając z tych samych środków i personelu, będą one teraz
mogły testować jednocześnie nawet 20–30 razy więcej krzyżówek, niż dotąd. A
reguły są tu proste – kto częściej gra, ten częściej wygrywa. ©tekst i zdjęcia: Wojciech Bosak,
|
||
© copyright by winologia.pl 2008-2017 | wszelkie prawa zastrzeżone | strona przeznaczona dla osób pełnoletnich |
||
strona główna | wydarzenia | artykuły | książki | polskie wino | galeria | inne strony | o/about |
||